top of page

Proszeni i niekoniecznie, goście ogródkowi


Do napisania notki zainspirowała mnie polemika z ortodoksyjnymi przedstawicielami nurtu ...... ?? ..... no właśnie, jakiego? Sama nie wiem jak zdefiniować filozofię, z którą się zetknęłam.

Po prawdzie... trudność moja zdecydowanie wypływa z oporu w odniesieniu do dyktatorskiej postawy narzucania owej filozofii jako jedynie słusznej i moralnej. Gdzie już nie tylko wymuszanie podzielania poglądów zgodnie z ustaloną poprawnością polityczną ma miejsce, ale kwalifikowanie ludzi o odmiennych poglądach, do rodu morderców, szumowin społecznych.

Musiało na mnie podziałać jak płachta na byka. Czuję potrzebę napisania protest song'u dla takich postaw, dla filozofii .....? ....

Dla filozofii chyba też, bo skoro nowomodna zasada zakłada ochronę szkodników, obowiązek przekwalifikowania etyki ze zwalczającej szkodnika na: co z oczu to z serca, krótko mówiąc przenieś szkodnika do sąsiada poza swój teren i puść wolno niech tam się mnoży i rozrasta .... w imię chronienia żywej istoty, to czymże jest jak nie filozofią? Ale mniejsza .....

Wspieranie krzewienia nowego nurtu przemocą psychiczną typu: skoro jesteś już tak podłym człowiekiem i przeszkadza ci, że sałatę, którą uprawiasz dla siebie żre szkodnik i mu żałujesz - my, ludzie aniołki, wyższa rasa moralna rozumiemy, że jeszcze nie osiągnąłeś poziomu doświadczania szczęścia obcowania ze ślinikiem, stonką, pchłą - tu ci odpuszczamy, bo jesteśmy wyrozumiali dla jednostek niżej postawionych - ale, nie zabijaj! toż to istota żywa. Rozumiesz, morderco? Od razu zapala mi czerwone światło i ręce świerzbią by w ucho dać.


Dla mnie to chrzanienie trzy po trzy. Jeszcze kilka lat temu podobne poglądy były nierozerwalnie związane, z frickami maskującymi górnolotnymi, pustymi hasłami - niską samoocenę. Teraz mam odczucie, że pleni się jak gangrena. Mało, w czyny się obraca. Czyżby problemy emocjonalne nam się w społeczeństwie tak namnożyły?

 

Na własnym blogu jestem władcą - nikt mi przerywać nie będzie, powiem co myślę od początku do końca.

Nie mogąc w tej pseudo polemice wyrazić swojego zdania, bo prawo do jego wyrażenia zostało mi odebrane na starcie, poprzez siłowe zepchnięcie do kąta (akurat w gniazdo os trafiłam) i albo pokornie wysłucham kazań, albo mnie publicznie zlinczują - kiszę się z emocjami i muszę dać im upust. Przy okazji - od kiedy to prawda oznacza opinię większości? muszę to przemyśleć.

 

Wstęp zakończony - do meritum czyli co sądzę o szkodnikach ogródkowych? Mam swój podział szkodników: klasa 1: szkodnik bezużyteczny czystej wody salmonella ogródkowa (i nie tylko)

klasa 2: szkodnik ogródkowy, potrzebny naturze.


Szkodnika klasy 1, tępię wszelkimi dostępnymi mi metodami, drugiego wypraszam z ogródka (o ile działania moje okazują się skuteczne).


Do klasy 1 szkodników, zaliczam: ślinika luzytańskiego, stonkę oraz mszycę. Same paskudztwa, których nawet kaczki nie jedzą.


Ślinik tak zmutował, że pozbył się użyteczności ślimakowej, czyściciela odpadków (chyba na rzecz kanibalizmu).

A taka stonka? Co w niej dobrego? Konia z rzędem temu kto wskaże pożytek dla natury. Nawet na kompost się nie nadaje czy na oczko łańcucha pokarmowego.


Naiwne pląsanie pośród jednorożców, skoro przyroda stworzyła widocznie po coś te stwory są - to nie dla mnie. Natura stworzyła również tasiemce, wszy czy czerwonkę - a jakoś apeli o ochronę tych jej przedstawicieli nie słyszę (na razie? - kto wie jak te postawy daleko zajdą).


Infantylność apeli o nie likwidowanie rzeczonych szkodników z uwagi na to, że istota żywa ... u głoszących owe postulaty - zazwyczaj po bliskim spotkaniu 3-go stopnia z nimi, wyparowuje. Zmiana poglądów o 180 stopni - z nie zabijaj kleszcza, mały żuczek, biedny - na: o w mordę jeża, patrz ugryzł mnie i wtedy w łeb, obcasem zgniotę. Szkodliwa dziecinność poglądów zostaje błyskawicznie postawiona na nogi. Ale do czasu otrzeźwienia - pieprzenie o ratowaniu istot żywych. Teraz jakaś moda się wykreowała, pseudo obrońców natury czy jak?


Ja rozumiem postawy obrony w odniesieniu do niedoli psów, kotów, gatunków zagrożonych, apeli o zakaz stosowania pestycydów bo owady padają czy pospolitego bezmyślnego zabijania chociażby pożytecznego kreta bo kopczyk na trawniku zrobił .... itd. Rozumiem, popieram, aktywnie się włączam.

Ale ślinik? stonka? albo nornica? Uważam, że to głupie ..... głupie i szkodliwe.

Moim zdaniem - takiego ślinika luzytańskiego - wszyscy powinni likwidować na śmierć. Wszyscy bez wyjątku i obowiązkowo! A nie, że wezmę przeniosę z ogródka na pole sąsiada. I nie ma, że się brzydzę (sposób utylizacji zawsze można dobrać do swojej wrażliwości). Takie zachowania na dodatek ubierane w hasło jakoby w imię miłości do przyrody - te są do piętnowania. Przecież to jak nie podejmowanie leczenia gruźlicy, tylko splunę przez płot i pozbędę się kłopotu. Czystej wody egoizm.


Jeden ślinik rocznie składa 500 jaj. Żywotny jest tak, że najcięższe mrozy mu nic nie zrobią. Właśnie brak stanowczej postawy wobec niego skutkuje wiosennymi strumieniami, najazdami szkodnika nie tylko na nasze ogrody i warzywniki, na pola uprawowe w pierwszej kolejności. Przecież jako gatunek roślinożerny, toto trawą czy mleczem się brzydzi - on woli sałatę, kapustę ... i za to go kochamy ~


​​W swoim ogrodzie dzięki konsekwencji nie odczuwam już zjawiska najazdu ślinika. W porze gdy są najbardziej dokuczliwe, może kilkanaście mnie nawiedzi. Ale każdy jeden zostaje zniszczony. Jak pies policyjny idę po srebrnym śladzie, aż dopadnę skubańca. Do słoja, zakręcić i sru na śmietnik. Mogłabym powiedzieć: co to za problem ze ślinikiem - może faktycznie weźmy go pod ochronę. Mogłabym gdybym była niemądra.

Problem ślinika jest duży. Na tyle by głośno mówić: halo Huston, mamy problem ze ślinikiem. Bierzmy się za nie póki czas, na pogaduszki w ciepłym fotelu nas nie stać. A krzykaczom nawołujących do puszczania go wolno, nakazać zamknąć usta.


Dla zobrazowania problemu posłużę się zdjęciem z gminy sąsiedzkiej - to jakieś 10 km od mojego miejsca zamieszkania (http://www.suszec.pl/pl/6556/1905/plaga-slimakow-w-kryrach.html).

Czyli co? - poczekajmy jeszcze z 15 lat, wsłuchujmy się w idiotyzmy: nie zabijaj zwierzątka, które bezrefleksyjnych naśladowców zawsze znajdują (o, zgrozo), tak?

Musi nam głód w oczy zajrzeć - bo śliniki zniszczą uprawy? Czy pseudo obrońcy zwierząt przewidują swoją wyobraźnią taki wariant? Coś mi się wydaje, że ich szaleństwo nie bierze podobnych wydarzeń pod uwagę. Bo w sumie nie o to chodzi, chodzi o szokowanie i przykuwanie uwagi. Czymś chcą się wyróżnić, a że niczego w zamian ....

Wtedy (przy czarnym scenariuszu, odpukać w niemalowane) typowo czmychną do dziury i będą siedzieć cicho. Albo na nowe się przerzucą .....jakieś "nie wietrz poduszek, roztocze też chce żyć".


Nie byłabym tak bezkompromisowa, ale nie da się zachować tolerancji dla takich postaw. Traktuję je serio, a nie że yaya sobie ktoś robi. Niosący nową ewangelię, całkiem poważnie się zaangażowali w uświadamianie. Ja nie mogę z czystym sumieniem im powiedzieć - no wiesz, skoro uważasz, że trzeba puścić wolno, to puszczaj. Ślinik nie jest pupilem osobistym, który trzyma się łaskawego pana - czyli nie zostaje z ogrodnikiem ochroniarzem. To nie kobra, którą jeśli chcesz to trzymasz w domowym terrarium i nic nikomu do tego. Ślinik ma w swoim śluzie przestrzeganie zasad, wierny nie jest i mój areał również będzie chciał wziąć w posiadanie. No, mowy nie ma! Pomagasz mu w tym planie? Ja się nie zgadzam i dla mnie jesteś współwinnym ślinikowego przestępstwa.

Mam gdzieś wydumaną potrzebę bycia obrońcą zwierząt moim kosztem.

Chcesz go oszczędzać? - to go trzymaj u siebie, najlepiej do sypialni zaproś i tam codziennie świeżą sałatę dostarczaj, pogłaszcz - może całkiem jak żółwik będzie. Jak Ci ucieknie, albo go jak zbuka podrzucisz na moje utrzymanie - masz naprawić szkody i oczy spuszczać ze wstydu!


No i proszę się douczyć - ślinik to nie ślimak! Z muszlowymi proszę, jeśli chcesz to się pieść, ale z bez muszlowym?

Czasami odnoszę wrażenie, że niektórym pokiełbaskowało się eko podejście do wszelkiego żywego. Chyba nieopatrznie rozumieją temat. Eko i szkodnik dotyczy zmiany trucizny dla niego, tak aby skutki uboczne stosowanej chemii zmniejszyć dla nas, a nie żeby gadzinę wolno puszczać!


Bardzo podobnie wygląda temat mrówek miejskich.

Mrówka to mrówka, potrzebna - w szkole nas uczyli - kopce chronić itepe. A figę z makiem.


Mrówka leśna, owszem, ale miejska?! Gdzie i co ona oczyszcza? Przy fundamentach budynku? pod płytami chodnikowymi? Dlaczego zaprzestała budowy kopców?

Proste. Bo może bezkarnie budować kolonie, paśniki mszycy. Skoro mrówce może być łatwo i przyjemnie - to co ona będzie się po lasach włóczyć? - jeśli może nie niepokojona w ogródku egzystować z nieograniczonym dostęp do smakołyku. Mrówce tej już nie chce się oczyszczać, bo ma takie mrówcze wczasy na Bahamach all inclusive.


Uważam, że życie miejskiej mrówki powinno być tak uprzykrzane, iż wróci do lasów, które są dla nich naturalnym obszarem egzystencji. Od razu spadnie populacja mszycy w naszych ogródkach - a nie hektolitry oprysków na nią. Bo co ciekawe, akurat mszyca, jej zwalczanie, jakoś dobrze ogrodnikom idzie. Tym pseudo eko też. Niech no ona tylko ukochaną różę obsiądzie :) - zaraz zobaczycie żądzę mordu w oczach.


Mrówki traktuje środkiem chemiczny, gdy zadziała - dodatkowo zalewam korytarze wrzątkiem. Zaledwie wiosna nastanie, a wypatruję symptomów obecności owada. Zanim się rozgości i połacie zagospodaruje, zaledwie zalążek osady zobaczę - od razu do likwidacji. I mam spokój. Mszycy też zdecydowanie mniej.

Dla zobrazowania problemu posiłkowałam się zdjęciem z ozoopole.pzd.pl Sama mszycy zdjęć nie robię (jeszcze czego), nie dysponuję własnym materiałem.


Teraz o stonce "ciepłych" słów kilka.

Wybitnie się jej brzydzę. W sytuacji gdy ślinika wezmę do ręki (oczywiście tylko w rękawiczce), nie dostaję szału na widok myszy - stonka jawi mi się jako wcielenie wszelkiej ohydy. Nie dość, że żre nie swoje, przenosi zarazę ziemniaczaną, to na dodatek śmierdzi i te jej haczykowate nózie ....o, jesoo. Zdepczę, kamieniem walnę, już ich nie topię bo wredzizny pływać potrafią, tylko w perzynę obracam. Każdą jedną! Wczoraj, dziś i zawsze jutro. Żadnych wyrzutów sumienia nie mam, żadnych. Niech mnie Bóg broni przed szaleństwem zmiany poglądów!

 

Klasa 2 - szkodniki ogródkowe, ale pożyteczne w naturze. Przykładowo kret. Potrafi szkód narobić, prawda? No cóż, nerw pod okiem skika, ale trzeba kreta przeczekać. Jak nie będzie miał co jeść, zmieni stołówkę. A i skoro mój ogródek już go nie nęci, dobry to znak, że pędraków brak. Kreta gościa nie należy drażnić niszczeniem kopczyków. I tak nowy usypie, kolejnym razem w bardziej reprezentacyjnym miejscu. Odstraszacze nie działają (chyba, że ceną na człowieka), a po karbid rzeczywiście trzeba chcieć sięgnąć. Ja nie chcę.

Ortodoksi, których poznałam twierdzą, że od samego napisania karbid, w kotle piekielnym należy się smażyć. Nie ma nawet jak tego skomentować. Samo za siebie mówi.


​​

Żeby tych pseudo ekologów chyba do szału doprowadzić - napiszę bezczelnie, że ptakom też nie pozwalam sobie na głowę robić. Nie strzelam do nich z wiatrówki, ale siatki rozkładam. Zemdlał tam który?


Tak proszę państwa, nie dzielę się z nimi. Idź żreć gdzie indziej. Nie muszę się głupio dowartościowywać, jaka to ze mnie anielica jest - od ust sobie odejmę, a krukowi dam i jeszcze ponoć mam frajdę z bycia wzorowym obrońcą natury według nowych norm.

No, posadziłam borówkę dla szpaków, buuuuuuahahaha.


Co więcej - podczas spacerów, gołębiom bułki też nie kruszę. Również jakiś kaczek tudzież łabędzi latem nie dokarmiam. Sama zjem, a jak który gołąb nachalnie się uprasza - postraszę dziada i niech leci szukać głupiego.


Kraaaaaaaaaaa

 

Notatka strasznie się wydłużyła - ach te emocje.

Zatem w skrócie, bo zaraz mnie świt zastanie, które istotny w moim ogródku mają szansę uniknąć chłop żywemu nie przepuści.


Pająki. Mimo ambiwalentnych odczuć co do ich urody - pająków nie ruszam. Gdy sobie brzydal pajęczynę uwije, wręcz staram się jej nie zniszczyć, nawet jeśli jej lokalizacja mi przeszkadza. Siedź pająku sobie tu, jesteś bezpieczny, mile widziany.


Biedronki, motyle, pszczoły, bąki, żaby ..... wszelkie co fruwa, a molem nie jest - welcome to mój ogródek. Nawet dla zachęty zostawiam kopczyki gałęzi by się ukryć gdzie miały, sadzę wabiące je kwiaty. Dobór odmian kwiecia czy ziół odbywa się u mnie głównie pod tym kątem - by od wczesnej wiosny do późnej jesieni - owady miały się czym pożywić. Te niech się mnożą i z rodziną wracają. Są mile widziane i dopieszczane.

Nie stosowanie oprysków chemicznych, świadome ich wyeliminowanie z użycia - argument nie szkodzenia pożytecznym owadom - był równie istotny jak argument ochrony własnego zdrowia.


Jeszcze o myszach oraz nornicach (na szczęście szczurów nie mam bo sama nie wiem co bym robiła).

Ich los zależy od populacji. Gdy sobie jedna, dwie czmychnie, ani mnie grzeje ani ziębi. Jednakże gdyby się miały rozmnożyć na tyle, aby stały się dokuczliwe szkodami czy paskudzeniem odchodów - to kamień na kamieniu nie zostanie, a wyłapię i los straszny je spotka.


I zero skrupułów.


Nie po to Popiela myszy zżarły, aby z tego żadnej nauki nie wyciągać.


Ja i tak mam wyrzuty sumienia, że nornice lub myszy, które w domu zostają złapane, wynoszę na okoliczne pole. Tylko czekam, aby zdesperowany rolnik do mnie z widłami wpadł, z pretensjami, że mu ziemię szkodnikami zaśmiecam.


Ale moje trzy koty to same lenie śmierdzące. Chyba się zaciągnęły w szeregi pseudo eko obrońców - bo gryzonie żywe łapią i do domu znoszą, tam wypuszczają. Ja latam ze słoikiem jak nawiedzona.


Chyba muszę temat przemyśleć na nowo, bo mądrzę się i mądrzę - ale wcale lepsza nie jestem. Chyba chcę mieć czyste ręce, niech to inni za mnie zrobią.



bottom of page