Nie wszystko można mieć
Do napisania tej notki zainspirowała mnie niedawna rozmowa. Osoba zakładającą swój pierwszy warzywnik poprosiła mnie o poradę jakie nieskomplikowane w uprawie, a smaczne warzywa uprawiać. Wymieniałam wg. swoich upodobań - burak, fasola, ogórki, zioła, marchew ...... O każdym napomknęłam kilka słów zachęty, jakie to świetne warzywo plus kilka podstawowych wskazówek - np. że fasolkę szparagową warto wysiać w trzech rzutach, w odstępach 2-tyg. Doszłam do cukinii .... i mój rozmówca stwierdzenie "kapitalne warzywko", skomentował:
- "dla Ciebie każde warzywo jest kapitalne".
Otóż nie. Nie wszystkie lubię, kilka wręcz nie cierpię. Myśl, że znajdę je na talerzu wywołuje u mnie dreszcze. I mogą mieć najcudowniejsze właściwości świata - szerokim łukiem omijam. Jest też kilka warzyw - przykładowo szpinak czy rabarbar - które wykreśliłam z listy uprawowej z racji przeciwwskazań do spożycia (te zawierają puryny). Wymieniając warzywa, których w ogródku nie posiadam z wyboru - zdziwiłam się jak długa lista to jest. Oto kilka na nią wpisanych:
1. brukselka - mimo, że łatwa w uprawie, plenna czyli efektywne warzywko - nie lubię. Nie odpowiada mi na tyle, że nawet nie próbowałam uprawy.
2. fen-kuł - miałam go jeden sezon, ale jednak anyżowy aromat to nie moja bajka (rodzina też nie za zbytnio)
3. jarmuż - po 3 latach uprawy zrezygnowałam - warzywo trzeba było "przemycać", a do tego te mszyce na nim - blee
4. zielona tudzież fioletowa fasolka szparagowa - no, za Chiny ludowe nie!
Z fioletową jest tak, że ona ten kolor ma tylko w stanie surowym - po ugotowaniu robi się zielona.
Wskazane odmiany uprawiałabym tylko wtedy gdyby nie było żółtej, a skoro jest - tak, dziękuję.
W ogóle jest tak, że jeśli warzywo posiada kilka wariantów kolorystycznych - to mi zielone nie podchodzi. Obojętnie czy to papryka, pomidor albo cukinia. Proszę bardzo - czerwone, żółte, pomarańczowe mniam, zielone - fuj. Spójrzmy na szparagi. Białe uwielbiam i zjem każdą ilość. Zielonych nie ruszę, wole głodna chodzić.
Nie lubię też wynalazków ostatnich czasów - takich jak fioletowy kalafior czy kalarepa. Te warzywa tylko w odmianie klasycznej są dla mnie do przyjęcia.
5. szpinak i rabarbar - świadoma eliminacja z grządek - bo jeszcze by mnie podkusiło coś z nich upichcić, a przecież szkodzą mi. Rabarbar nawet miałam - w każdym szanującym się ogródku warzywnym winien być, prawda? Ale oddałam go koledze bo szkoda mi się zrobiło miejsca na warzywo ozdobę. Rabarbar jak rabarbar - dużą ozdobą może być - na jego miejscu zmieściły się 3 krzaki pomidorów.
6. dynia makaronowa - kocham dynię, ale makaronową wolałabym kury nakarmić (o ile bym je miała) niż sama jeść. Smak i konsystencja są dla mnie nie do przeskoczenia. Gdy słyszę, że ktoś się dynią makaronową zachwyca - nie mogę tego ogarnąć :)
7. burak i seler naciowy. Dziwna sprawa. Te warzywa lubię - i to bardzo - ale tylko bulwy. Odmiany liściowe są dla mnie za intensywne i dziwne. Oczywiście uprawiałam oba warzywa - chyba dla zasady. Jednak tylko miejsce na grządkach zajmowały - pożytku kulinarnego nie było, jedynie kompostownik zyskał.
Każdy ogrodnik notorycznie słyszy: skarbie, nie wszystko można mieć.
Czasami uwaga ta odnosi się do utemperowania jego zapędów - przykładowo oślego uporu by w naszym klimacie, wbrew logice - próbować uprawiać ananasy. A czasami słyszy maksymę dla osłodzenia niepowodzeń uprawowych (klimat, gleba) - kiedy zalicza kolejny sezon z góry skazaną na porażkę (?) hehehe, walkę o ogień czyli takie: a właśnie, że w tym roku pietruszka mi się uda - a ona jednak się nie udaje. Sama walczę z takimi wiatrakami - bakłażan, rzeczona pietruszka czy ..... rzodkiewka!!!
Z tej notki wynika jeszcze jedno. W ogródku nie wszytko można mieć, a wręcz są warzywa, których nie można mieć nie dlatego, że kłopot z uprawą czy coś - ale by nerwów ogrodnikowi nie szarpać i nie straszyć go, że kiedyś to trzeba będzie zjeść.