top of page

Pierwiosnek, prymula - złapałam bakcyla


Na początek, małe co nieco organizacyjne.

Zakładając blog, wymyśliłam co miesięczne wiosenne relacje z prac ogródkowych. Przeliczyłam się.

W kwietniu, w ogródku i z rozsadami, jest tyle roboty, że na prawdę nie miałam ani sił, ani chęci na nic więcej. Uzbierała się wielka góra materiału do blogu - i dopadł mnie strusiowizm (definicja własna, oznacza prostą zależność: im więcej zaległości tym głębiej głowa w piasek). No co poradzisz.

Dlatego zdecydowałam się na żywioł - piszę o tym co akurat mi w duszy gra, plany do kosza - bo inaczej zero przyjemności z prowadzenia bloga. Tyle w kwestii organizacji, teraz do meritum.


Sąsiadka ma posadzonego na ogródku, od mojej strony, pierwiosnka. Mała kupeczka intensywnie kwitnąca amarantowo. Pierwiosnki to pierwsze wiosenne kwiaty o intensywnych kolorach. Zanim pojawią się tulipany, to one właśnie skupiają na sobie uwagę (przynajmniej moją). Pierwiosnek sąsiadki był dla mnie obiektem pożądania - chciałam też mieć taką cudność. Chyba przez trzy czy cztery lata szłam na skróty - kupowałam pierwiosnki w sklepie i sadziłam na ogródku. Żaden się mi nie przyjął, co tylko zwiększało pożądanie. Kasa w błoto (bo tanie nie są), nadzieja w rozsypce. Rok temu kupiłam w końcu nasiona - i tak jak nie lubię 2letniego procesu hodowli roślin - wzięłam się. Trudne nie jest - latem do wielodoniczki wysiać, jesienią maleństwa posadzić, na wiosnę (to co przetrwa, he he he) kwitnie. I tak było u mnie. W związku z tym, że kupiłam mieszankę - każda prymulka to niespodzianka. Jestem zachwycona. Już rozglądam się za nowymi gatunkami.





bottom of page