top of page

Przerost formy nad treścią


Podarowano mi książkę "Wpływ księżyca 2017" Witolda Czuksanowa. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a ten przecież przedni. Zawsze to lepiej przeczytać coś nowego, a nie po raz pięćdziesiąty pozycję na pamięć znaną. Ale recenzję napisać można, prawda? W tym wypadku nawet trzeba (muszę bo się uduszę). Lecz najpierw spacer i ostudzenie emocji inaczej notka składać się będzie z wiązanki piiii, piii, piii ... aż mnie trzepie.

Książka rozpoczyna się z przytupem, który nie milknie na kolejnych stronach. Widać, słychać i czuć.

Autor pisze: "Finałowi moich prac związanych z przygotowaniem kolejnej książki zwykle towarzyszy nie tylko zmęczenie, ale i namysł nad następnymi tematami. A wymyślić coś oryginalnego niełatwo. (...)". Ja tego nie rozumiem. Tego znudzenia materią i bezpłodności tematów. Toż gdzie na grządkę nie spojrzysz to temat tematem pogania. Może czas na kryminały się przerzucić? Autor dla kolejnego wydania "wpływu księżyca" wymyślił sobie "smak i zapach ogrodu". Wymyślił, ale nie czuje - pańszczyznę odwala. Każdy miesiąc, krótko mówiąc jest odhaczony i byle do grudnia dobrnąć. Ale odpuszczę Czuksanowowi "talenta" zgłębiania tematu - nie każdy Nobla z literatury dostaje.

Na okładce książeczki zostało umieszczone (w punktach) czego książka tyczy, co znaleźć powinno się w niej. I tak, że: kalendarz księżycowy (prawda). Dalej: porady ogrodnicze (niech mu będzie). Trzy: przepisy kulinarne (jest sztuk kilka, a najbardziej spodobał mi się taki - nie podaję przepisu, niech każdy sam sobie skomponuje (mniej więcej)). No i ostatnie, że: naturalne sposoby na choroby, szkodniki i na preparaty do zasilania roślin. Ha, ha ha ha ha, ubawiłam się jak norka. W świetle zamieszczenia sporej ilości zdjęć, na których główną rolę gra jakiś muchozol na to co skacze i fruwa w ogródku - to aż się chce zakrzyknąć: doprawdy? Pozycja reklamuje nawet środek na pająki! No wiecie, jakby was tak te pajęczynki na roślinach irytowały - psik, psik - niech zdycha i czysto jak w salonie. Jak pająki wytłuczesz - wiadomo muchy się rozmnożą. Wtedy co? - też psik, psik. Mamy, mamy ... na duże, na małe (owocówki). Mrówki karmimy, osy, mszyce - nawet na kuny psiknąć jest czym (ba!). Jednym słowem - chemiczny ogród, bez prawa do życia istot będących elementem ekosystemu. Nie chce powiedzieć, że należy mszyce pod ochronę wziąć - ale to już lekka przesada z tymi dedykowanymi na jedno żyjątko preparatami. Dobrze, że cholerstwo drogie - i jakby tak chciał wszystkie te spray'e, muchozole etc to pensji nie starczy.

Oczywiście, wiem dlaczego książka wygląda tak nie inaczej. Sponsor. Kilka firm postanowiło, wspomóc autora w męce twórczej. Rozumiem, każdy orze jak może, why not. Prawo mamony. Ale jeśli powstaje broszura reklamowa - to niech to na okładce jest wyraźnie zaznaczone! Po drugie, reklamówki są bezpłatne, a nie że jeszcze 17 zł. chcą.

To posługa sponsorska autora ma w książce kolejne oblicze. Żeby się specjalnie nie rozwodzić, przedstawię swoje subiektywne podsumowanie. Oferta na ogród jest taka: kup worek ziemi tej, dodaj nawóz ten, wsadź. Następne: kup worek ziemi innej, weź nawóz kolejny, wsadź. Znowu, kup ziemię jeszcze inną, jeszcze inny nawóz, wsadź ... no może podlej. I tak do usranej.... Do tego okraszone zdjęciem radosnego ogrodnika niosącego, tulącego itp foliowy worek z podłożem. Oczyma wyobraźni widzę te sesje zdjęciowe - weź pan kurna motykę wyżej bo etykiety nie widać. Jednym zdaniem ten "poradnik ogrodniczy" to jakby kupić książkę kulinarną w której przepis idzie mniej więcej: idź do sklepu-kup mrożonkę taką lub śmaką-włóż do mikrofali-serwuj. Jak ktoś lubi, czemu nie. Ma gotowe 170 stron cudności.

Koniecznie muszę na temat kretów napisać, ściślej jak do tematu podszedł autor. Otóż, chyba nie ma miesiąca dla którego pośród porad do wykonania w ogrodzie nie znalazło by się "rozłóż pułapki na krety" o kryptoreklamie środków odstraszających już nie mam siły pisać (na marginesie - ładnie się czyta, oleje i substancje zapachowe... całkiem niegroźnie, prawda? Ale, że hydroksycytronellal, alifatyczny aldehyd terpenowy, imituje zapach - maczkiem, o ile w ogóle. Potencjalny alergen. Nie bez kozery zwierzęta uciekają gdzie pieprz rośnie). Nie wiem jakim to zbiegiem okoliczności autor zapomniał się i na ostatniej stronie wypocin, przy odpowiedzi na pytanie czytelnika, co robić z pędrakami, umieścił: "(...) powinniśmy też przymknąć oko na okresowe wizyty kretów (...)". Aż ciśnie mi się na klawiaturę pytanie - okresowe? znaczy się kiedy? w ustanowiony dzień (sztuk raz) dobroci dla kreta?

Uff...

Czy warto było książeczkę przeczytać?

Warto.

Zdziwienie? Jak to - tyle krytyki i warto?

Tak.

Utwierdziłam się w przekonaniu, że ogrodnikowi, który ma czyste ręce nie należy ufać. Gdy na dodatek jego narzędzia też są czyste, wręcz nie posiadają śladów używania - wiej gdzie pieprz rośnie. Bo dojdziesz do jego wynurzeń i odkryć "rukola czy cynia hitem tego lata" i zatelepie cię. Tak, tak proszę Was, ta rukola od lat przez nas uprawiana i ta cynia stara jak świat.

Myślę tez sobie, że gdy za motyw przewodni nadchodzącego sezonu obiera się "zapach ogrodu" - to bezzapachowa cynia pasuje do "hitu lata" jak pięść do nosa. Goździki zna? maciejkę? floksy chociaż?

bottom of page