Goń ślimaczyska, goń
Gdy skończyły się prace w ogródku wolny czas wypełniam m.in. lekturą na temat. Wyjątkowo lubię Internet bo gdy trafię na coś interesującego od razu w drugiej zakładce mogę wyszukać więcej szczegółów. Uwielbiam wszelkiego rodzaju fora. Na nich zazwyczaj wypowiadają się praktycy, a w dyskusji na temat omawiane jest spektrum technik i prezentowane są różne poglądy (często wykluczające się). To mi odpowiada bo można wybierać.
Dziś trafiłam na wątek, którego bohaterem został szkodnik ogrodowy ślinik luzytański (brzydal z rodziny ślimakowatych, bez-muszlowy, na zdjęciu).
Wątek ten przykuł moja uwagę nie ze względu na poszukiwanie rozwiązań problemu - bo ten mam wypracowany, skuteczny (o czym później) - ale zdziwiły mnie głosy ... no właśnie kogo? ekologów? - nijak mi to nie pasuje - zdefiniuje po swojemu "infantylny, śniący o jednorożcach".
Do grupy tej zaliczam osoby płaczące nad szkodnikiem "nie zabijajcie, to żywe stworzenie", "jak tak można, niehumanitarnie", apelujące "lepiej wynieś do lasu i puść wolno" itp.
Ręce opadają! Tylko czekać jak zaczną powstawać koła obrony stonki, pluskiew, wszy i tasiemców! A co może nie? Też są traktowane trutką, zdychają w mękach!
W mojej opinii ślinik luzytański powinien być skategoryzowany jako pluskwa, a nie ślimak. Bo w sumie jest pluskwą ogrodową. Podobnie jak ta domowa składa jaja, żeruje w nocy, ukrywa się w norach, może miesiącami hibernować bez żywiciela. Jest wszystkożerny (mięsem nie gardzi,). Śliniki są kanibalami - zeżreć kolegę? mniam.
Obrzydlistwo tego typa to nie tylko strona estetyczna - śluz i ślimacze ciało. To głównie szkody, które czyni, a pożytku żadnego bo nawet kaczki nie tkną ... i ... przenoszenie chorób grzybowych w ogrodzie. Do niedawna uważano, że ślimaki są czyścicielami ogródka. Pojawiają się na resztkach, zgniłych liściach i je likwidują. Owszem, ale nie w przypadku tego jegomościa. On zaczyna od najzdrowszych okazów w ogródku. Dlatego w dzień ukryje się pod mleczem i go nie ruszy. Odczeka na wieczorową porę (żerują w warunkach wilgoci i gdy nie ma słońca) i kolację skonsumuje na tej z trudem przez Ciebie wyhodowanej sałacie. Zeżre i jeszcze ślad zostawi.
Freakom, co im się kiełbie we łbie legną i płaczą nad niedolą ślinika luzytańskiego poradzę, by odważnie uczynili krok dalej - nie tylko japy w Internecie darli o krzywdzie ślimaczej - ale najlepiej żeby założyli schronisko dla nich. Na swój koszt będę im pensjonariuszy dostarczać .... żywych! Jest tam który chętny? Nazwę stosowną dla przybytku mam - Śluzowa Ostoja - ładnie?
Teraz, w kilku słowach (oby!) o moim sposobie radzenia sobie z tym świństwem.
1. Czystość ogródka.
Nigdy nie zostawiam wypielonego zielska - od razu ląduje w kompostowniku. Liście wykazujące objawy choroby (np. żółkną) obrywam i won. Zamiatam ścieżki. Żadnych składzików, od lat nie ruszanych rupieci itp.
2. Kompostownik.
Tak mam, że ślimaków w nim nie uświadczysz.
Ścianki pełne, góra przykrywana folią.
Co jakiś czas - powiedzmy raz na 2 tygodnie lub gdy w kompostowniku ląduje większa partia - traktuje EM-mi z produkcji własnego bokashi lub EM-5.
3. Sadzę mnóstwo aksamitek. Dbam o ich zapas w magazynku (do wysadzenia gdy jakaś na polu walki ze ślimakami padnie). Aksamitki wysiewam i sadzę tylko i wyłącznie na śliniki! więcej na temat
4. Przy pierwszym, najmniejszym nawet sygnale, że ślimaki wyłażą - od razu stosuję Snacol. Wychwycenie momentu rozpoczęcia przez ślinika sezonu nie jest dla mnie trudne - jestem w ogródku codziennie. Widzę. Ścieżki z płyt pomagają mi w tym bardzo.
Mam też już doskonałe rozeznanie terenu i wiem gdzie są, że tak powiem, ścieżki migracyjne z sąsiadujących ze mną działek. Ich wskazanie też nie było trudne. Cała posesja jest ogrodzona, a fundament płotu spory - gdzie ślimak przelazł świeci się z daleka. Na marginesie - tym co wierzą, że po szorstkim ślimak nie przelezie - guzik prawda! Spójrzcie na podmurówkę betonową (szalunkową) ogrodzeń - toż jak papier ścierny, a ślimaki suną jak po lodowisku. Żwirek? Co tam żwirek. Słoma może? Fajna jest, zakopać się można.
Ale starczy - wracam do ścieżek - w tych miejscach umieszczam Snacol. Na starym, płaskim talerzyku, plastikowej podstawce, a co tam mi w łapy wpadnie. I smacznego.
Następnie rozkładam w ogródku, w miejscu zacienionym np. deski, cegły - tak aby szpara od ziemi była. Jak mi który ślinik umknie to właśnie tam go szukaj.
5. Najważniejsze.
Od pierwszego odebranego sygnału - ślimak w natarciu - podwyższona gotowość i wizyty w ogródku ile się da, a zwłaszcza wieczorem (obowiązkowo zabrać latarkę!). W zależności od nastroju albo je tnę sekatorem albo zbieram np. do butelki (na koniec polowania naczynie zakręcić i do śmieci! .. nie ma obawy, po 3 godzinach w butelce breja - sprawdzałam). Wieczorne inspekcje ogródka rozpoczynam od aksamitek, są jak lep na ślimaki. Potem reszta. Natomiast w dzień przeglądam pod wyłożonymi (patrz. 4) deskami. I tak do dnia kiedy to nie znajdzie się ani jednego ślimaka i nie widać oznak żerowania na warzywach.
Pamiętaj!
1. Ślimak przerzucony przez płot do sąsiada - wróci! Gdyby mu u niego smakowało od razu by tam poszedł.
2. Wyniesiony poza posesję - np. za drogę, do lasu - też wróci. Na dodatek przywlecze rodzinę.
Jeden ślimak może złożyć ponad 400 jaj.
3. W związku z pkt.2 - żadnej litości - a nie że oj, jeden biedaczek, puszczę wolno. Z niego będzie zaraz kilkaset. Mydłem go, mydłem dziada!!!!
4. i żadnego gadania, że biedne śliniki - bo przywalę łopatką! Biedy to może być winniczek (naturalny wróg ślinika, żywi się jego jajami) - ale nie ten szkodnik.